Imbir kojarzy nam się z okresami jesienno-zimowymi, z bożonarodzeniowymi ciasteczkami, które nad Wisłę przywędrowały zza granicy, z dodatkiem do rozgrzewającej herbaty. Tymczasem jest to dość mocne ograniczenie roli imbiru w naszej kuchni. Rośnie jako dzika roślina w krajach tropikalnych czy w Australii, uprawiany jest w Malezji i Indiach – nie tylko na eksport, co jasno sugeruje, że nie tylko w niskich temperaturach można go spożywać. Pasuje do sałatek owocowych, do potraw z owoców morza, do podkręcania smaku naturalnie mdłych potraw. Jest wykorzystywany jako przyprawa do dań ciężkostrawnych i bardziej tłustych, gdyż usprawnia proces ich trawienia niemal na każdy etapie. Steruje także produkcją żółci. Ostatecznie działa rozkurczowo i zapobiega wzdęciom. W wielu kulturach bywa uznawany za afrodyzjak, w wielu kręgach także jest uniwersalnym środkiem pielęgnacyjnym w kosmetyce. Wchodzi w skład preparatów antycellulitowych. Zaleca się go także kobietom z ciążowymi mdłościami i cierpiącym na chorobę lokomocyjną.